Autor Wiadomość
VillaVita_pl
PostWysłany: Sob 19:03, 01 Wrz 2012    Temat postu:

Widzę, że wyprawa była przednia Smile Oby takich więcej Smile
trulli
PostWysłany: Czw 14:15, 05 Cze 2008    Temat postu:

Myślę że nie powinno się przenosić, wszak nikt nikogo tutaj nie namawia do zbaczania ze znakowanych szlaków Wink
piotr
PostWysłany: Czw 14:00, 05 Cze 2008    Temat postu:

No to chyba się tam wybiorę. W końcu park parkiem... a nową trasę zobaczyć trzeba Smile. Nawiasem mówiąc - to pytanie do Tatromaniaczki - czy nie uważasz, że mozna to by dać do tego działu poświeconego chodzeniu poza szlakami? Laughing
trulli
PostWysłany: Wto 14:17, 03 Cze 2008    Temat postu:

Kolego Piotrze, zaraz po powrocie zgubiłem telefon wraz z numerem. Przyjaciel może być zawiedziony. Twisted Evil a tak na serio na Żółtej nie jest tak dziko - znaleźliśmy na szczycie kilka puszek. Rolling Eyes
piotr
PostWysłany: Wto 11:50, 03 Cze 2008    Temat postu:

Kolego Trulli, nie boisz się, że przyjacielem, który zadzwoni z Żółtej Turni będzie strażnik parku narodowego? He he...
tatromaniaczka
PostWysłany: Pon 19:06, 02 Cze 2008    Temat postu:

No no no widze ze pogoda i wycieczki sie udaly Smile Superek :)czekamy na fotki Smile
trulli
PostWysłany: Pon 16:37, 02 Cze 2008    Temat postu:

Poniedziałek, 26 maja 2008
Dworzec główny w Krakowie. Autobus mamy o 6.20, dziesięć minut wcześniej stoimy na odpowiednim stanowisku. Dwa ciężkie plecaki lądują w bagażniku Trans-Freja i po chwili mkniemy już Alejami Trzech Wieszczów na południe, w kierunku gór. Podróż mija spokojnie, pomijając fakt, że przede mną siedziała kobieta, którą na pewno już gdzieś kiedyś widziałem i cały czas zastanawiałem się kto to jest. W Nowym Targu wsiada miliard pasażerów, stoimy co najmniej 20 minut. Z komunikacyjnymi perypetiami docieramy do Zakopanego około 8.45, i zadowoleni udajemy się do najbliższego "Tesko" na ulicy Chramcówki. Zakupy iście studenckie i o 9 jedziemy do Kuźnic, razem z siostrą zakonną, którą jak każdą inną podziwiam za ten strój, który w górach nie jest bardzo praktyczny. Kuźnice całkiem puste, jedna para stoi koło sklepów. Kiedy Michał idzie załatwić formalności meldunkowe w "Jaworzynce", ja zasiadam nad rzeką, na murku. Odwracam się i w tym momencie plecak zaczyna obsuwać się w kierunku wody. Uff, złapałem. Michał nadchodzi, pokój będzie gotowy o 10. Spokojnie dzisiaj nigdzie nam się nie spieszy, najwyżej wrócimy przy świetle latarki. Wypijamy coś rozprężającego i rozmawiamy o całym świecie, wiedząc, iż te 3 dni to prawdopodobnie 3 najlepsze dni od ostatniego wyjazdu w Tatry. Dochodzi 10, na nas już czas. Dostajemy pokój 3 - osobowy, mały, ale przytulny, łazienka jest na miejscu (kibelek na korytarzu, ale i tak jesteśmy w pensjonacie sami), i, co ważne, jest telewizor, dzisiaj i jutro grają nasi piłkarze. Pani z recepcji okazuje się niezwykle miła (może potrzebujecie jakieś kufle?), rozpakowanie mija więc przyjemnie i około 11 jesteśmy gotowi do wyjścia na szlak. Oczywiście nie mamy żadnych legitymacji, ale udaje nam się kupić ulgowe i idziemy na Boczań. Michał niesie plecak pierwszy, ma lepszą o jakieś 300 procent kondycję, w końcu jest prawie zawodowym biegaczem. Jak to miło oddychać leśnym powietrzem! Po raz n-ty krytykuję niezwykle ostry i stromy zakręt na skrzyżowaniu Nosal-Boczań, potem podejście jest już mniej męczące. Pierwszy postój na Boczaniu. Dwie niezłe fotki w kierunku Giewontu i idziemy, przejmuję plecak. Kocham ten las! Czy to w słońcu, czy w deszczu czy w śnieżycy, czy w dzień, czy w nocy. Zawsze pachnie i brzmi tak samo. Zza drzewa dochodzi szemranie przebiegającej sarny, gdzieś wysoko dzięcioł leczy świerka zaatakowanego pewnie przez kornika. Na wiatrołomie znowu się zatrzymujemy. Dwa tigery już pulsują w naszych krwiobiegach. Dyskusje nie mają końca. Miesiąc temu skończyliśmy liceum, napisaliśmy maturę, jest więc co wspominać. Na Skupniowym słońce smaży niemiłosiernie. Jak zwykle idąc tędy wspominamy, po pierwsze: deszcz przeczekany w widocznym na dole szałasie w Dol. Olczyskiej, po drugie: wyjście z resztą paczki na Trzy Korony, które majaczą gdzieś na horyzoncie, lekko zasnute przez mgłę. Przed Przełęczą między Kopami mijamy wycieczkę szkolną. Do jej wyminięcia narzucamy piekielne tempo, na Karczmisku serce wali jak oszalałe, no ale cóż, nagroda jest wspaniała: już widać szczyty nad Dol. Pańszczycą. Zwłaszcza Ptak zawsze mnie intryguje i w zasadzie jestem pewien, że przy kolejnym przejściu Orlej Perci skorzystamy z okazji i wleziemy tam. Z zakrętu na Równi widać już wszystko. Śniegu o wiele mniej niż się spodziewaliśmy: Kozia Dolinka oczywiście prawie całkiem biała, co nie zmienia faktu, że przy odrobinie chęci każde wejście jest już w zasięgu. Murowaniec w maju to prawdziwa oaza, oczywiście przy założeniu, że nie nadchodzi akurat jakaś szkolna "wycieczka". Na kilka takich, niestety, mieliśmy się okazję nadziać. Hałas robią niemiłosierny, a wysoce wątpliwe, czy ktokolwiek z uczestników wie tak naprawdę gdzie jest. Po półgodzinnym opalaniu na ławce zakładamy plecak (tzn. Michał zakłada) i wędrujemy w stronę Czarnego Stawu. Śnieg w paru miejscach jest atrakcją o tej porze roku. Przy okazji, będąc pod Małym Kościelcem schodzimy do pomnika Karłowicza. Nie zatrzymując się nad pn. brzegiem stawu, wędrujemy dalej. Przy okazji roztopów stan wody w Czarnym bardzo wysoki, zatoki są zalane i w paru miejscach trzeba iść zaraz pod kosodrzewiną, bo ścieżka jest podtopiona. W okolicy rozstaju na Granaty mijamy ostatniego turystę. Od tego momentu śniegu robi się naprawdę sporo, a ponieważ nie bardzo cieszyła nas perspektywa zjazdu na dół i kąpieli w wodzie, idziemy ostrożnie, chociaż drobnych poślizgnięć nie udało się uniknąć. W okolicy buli skalnej z czerwoną tabliczką robimy postój, bo tutaj akurat śnieg już spłynął, więc można usiąść i zrobić sesję fotograficzną. Tabliczka jest urwana, więc proszę się nie dziwić, że trzmamy ją w rękach. W drodze do Zmarzłego kombinujemy trochę z drogą, w pewnym momencie jesteśmy jakieś 100 m od szlaku, ale wydaje nam się, że tak bezpieczniej. Grunt to dojść do miejsca, gdzie łatwo i bez użycia rąk można pokonać próg skalny. Kawałek dalej drogowskaz, więc bez zastanowienia udajemy się nad staw. Staw to w górach dość względne pojęcie, okazuje się, że jego położenie sygnalizują teraz wielkie kry i śniegi. Odpoczynek. Plecak wydaje się dosyć ciężki, więc zgodnie ze zdrowym rozsądkiem wyciągamy napoje, zakopujemy je w śniegu i w górę! Tutaj już zupełnie bez szlaku, wybieramy naszym zdaniem najbezpieczniejsze śniegi, przy okazji nie nadkładając sobie drogi. Kolejny drogowskaz i już tylko chwila i jesteśmy na górnym piętrze Koziej Dolinki. Okazuje się, że nie jesteśmy sami. Trójka taterników z liną, w swoich czerwonych uniformach debatuje o czymś wielce, toteż nie przeszkadzamy im i idziemy dalej. Śniegu masa, z drogowskazu pozostał tylko wierzchołek, może 10 cm, wystający ze śniegu. Chciałem Michałowi pokazać ten mały krzyżyk położony pod wielkim głazem (zdaje się, że zamieściłem jego zdjęcie na forum już kiedyś). Nic z tego. Nie tylko nie widać krzyżyka, ale nawet nie ma głazu. Największy kamień wystaje jednak na powierzchnię i na nim siadamy. Możliwości są trzy: Zadni Granat, na który wydeptali już poważną ścieżkę w śniegu, ale on nudny strasznie i moja kondycja nie na te zakosy. Kozia Przełęcz, na którą wychodzi się wprost stąd. Nie mamy czekanów, a więc odpada. Żleb Kulczyńskiego. Podchodzimy pod Rysę Zaruskiego. Nie puści, tzn. może i puści, ale mamy jeszcze trochę rozumu. Zwykle była tam woda, więc teraz po przekopaniu przez śniegi można spodziewać się lodu. Głupi pomysł. Lepiej posiedzieć tutaj, na dole. Taternicy opuścili się gdzieś na dół, a więc jest spokojnie. Można zamknąć oczy, posłuchać gór i... spalić skórę twarzy. Słońce pracuje niemiłosiernie. Powrót mija gładko, szybko znajdujemy zakopane przy Zmarzłym rzeczy i migiem do schroniska. W drodze powrotnej, mniej więcej na wysokości Karłowicza, wpada pomysł na jutrzejszą trasę. Żółta Turnia wygląda na łatwą. Żadnych progów, półek, po prostu podejście. Tak, to jest to. Piwo w schronisku na cześć jutrzejszej przygody. Żal schodzić na dół. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wymyślili czegoś dziwnego przy zejściu. Na Karczmisku decydujemy się na "zdobycie" Wielkiej Kopy. Perspektywa widoku jest stąd zupełnie inna. W lesie w Jaworzynce jest zupełnie ciemno, ale nie używamy latarki. Świecimy oczami? Całkiem możliwe. Las huczy, szumi, niedźwiedzie grasują. Zmęczeni siadamy na mostku w Kuźnicach. Kolejny pomysł - Pizza Dominium. Jakimś cudem znajdujemy numer i dzwonimy. Telefonistka jakaś dziwna, niekumata i sprawia wrażenie, jakby to ona dzisiaj zrobiła dwadzieścia parę kilometrów w górach: Jaworzynka? A, Jaworzyna! Ku...? Kuźnice? A to jest w Zakopanem? Ehh... Pizza Margherita całkiem zjadliwa. Ostatni papieros i do łóżka. Wszak jutro większe wyzwanie...

Wtorek, 27 maja 2008
Pobudka o godzinie 5.00. Rzut oka za okno - dla takich chwil warto żyć. W doskonałych wręcz humorach pakujemy się i wsuwamy śniadanie. Ostatnie spojrzenie na mapę - po przejściu Pańszczyckiego Żlebu podejście przez garb i po pierwszym większym śniegu w górę. Budka TPN zamknięta, jakoś nie żałuję. Program bardzo standardowy: Boczań, trochę narzekania na kondycję, słońce na SKupniowym i widoki na Przełęczy. Do Murowańca docieramy na tyle wcześnie, że tylko kilku turystów siedzi w środku, ale zdaje się, że jesteśmy pierwszymi "z dołu". Dużo, jemy, moje ulubione konserwy atakuje zaprzyjaźniony piesek ratowniczy Ulfik, ale jestem tak głodny, że gdyby je zjadł, ja chyba zjadłbym jego. Po przyjściu z toalety zastaję Michała śpiącego na ławce. Obudzony dochodzi do siebie po kilku minutach. Na szlak na Krzyżne ruszamy razem z kilkoma towarzyszami, jednak my zatrzymujemy się nad Czarnym Potokiem, i tak zostawiamy ukrytą wśród kamieni część ekwipunku. Żółty szlak jest piękny, prowadzi pośród niekończących się łanów kosodrzewin, kamienne schodki są wygodne i chciałoby się zostać na dłużej. Przy Żółtym Potoku (ukrytym pod śniegiem w dużych fragmentach) zaopatrujemy się w wodę. Jeszcze kawałek podejścia i trafiamy na śniegi, którymi według planów mamy wejść około 300 - 400 m do góry. Mimo braku dużego obciążenia (w plecaku termos, trochę kanapek, woda i dwa powerady) idzie się słabo, tym bardziej, że cały czas musimy patrzeć na ułożenie kosodrzewin. Wczoraj dokonaliśmy małego rekonesansu i ustaliliśmy, że gdy śniegi zaczną się zwężać, schodzimy na lewo, w pobliże kosodrzewiny. Podejście wygląda tak: podchodzimy dwa metry ku górze i zsuwamy się o metr na dół. W końcu dochodzimy do końca śniegów, a stąd już po brązowych trawkach (nowe jeszcze nie zaczęły rosnąć) i wśród kosodrzewiny (niskiej na szczęście). Cały trud wynagradza wyłaniająca się nagle panorama Doliny Pańszczycy z Czerwonym Stawkiem na dnie. Nie wiem, kto nazwał go Czerwonym, ale my ochrzciliśmy go "turkusowym". W żlebie pod Krzyżnem masa śniegu, nasi towarzysze są na wysokości zakrętu szlaku pod Koszystą. Trawkami nieco ku górze i tutaj urządzamy generalny odpoczynek. Dziko tutaj, w stronę stawu opadają niedostępne urwiska, ale trochę zbiło nas z tropu miejsce po rozbitym namiocie. Ktoś tutaj jednak chodzi. Kilka fotek, słońce nieco przeszkadza, ale mimo wszystko jest genialnie. W górę! Trzymamy się bliżej lewej strony (Zadniego Upłazu) i wkraczamy na wielkie piarżyska. Niektóre głazy mają wielkość sporych samochodów. Kondycja - o dziwo - całkiem niezła, co kilkaset metrów stajemy na dwie minuty, ale jesteśmy zadowoleni. Największe trudności orientacyjne za nami. Kiedy pod nogami pokazują się żleby opadające na stronę Czarnego Stawu, wiemy, że to już bardzo blisko. Ostatnie partie mozolnej wspinaczki i jesteśmy. Panorama z Żółtej Turni jest bardzo oryginalna, może dlatego, że trudno znaleźć w sieci zdjęcia z tego miejsca. Gorąca herbata, woda, kanapki - nigdy jeszcze nie smakowały tak wyśmienicie. Spędzamy na szczycie około dwóch godzin. W międzyczasie krótka drzemka, i krótka wycieczka granią południową. Na oko można stąd bez problemu dojść do podnóża Wierchu pod Fajki, ale na to nie mamy ani siły, ani większej ochoty. Jest co podziwiać. O ile widok ze Skrajnego Granata faktycznie przedstawia zarówno Gąsienicową, jak i Pańszczycę, to stąd widać wszystko wyraźniej, jak na dłoni. Nie bez powodu mówi się, że to właśnie Żółta oddziela te dwie wielkie doliny. Brakuje tylko widoku na 5 Stawów. Koledzy z Murowańca są na podejściu na Krzyżne. Powoli poruszają się po wielkim języku śniegu. Na pamiątkę zostawiamy w grocie pod głazem krótki "list" do przyszłych zdobywców szczytu, i szykujemy się do zejścia. W pierwotnym planie miało prowadzić nad Czarny Staw, ale po obejrzeniu zach. stoków stwierdzamy, że nie mamy ochoty przebijać się przez progi skalne, nie mamy przecież żadnego sprzętu, poza tym w Czarnym Potoku są nasze rzeczy. Idziemy więc tym razem po drugiej stronie stoków Żółtej, zachodnim ramieniem. Zejście jest mniej przyjemne od wejścia, pod koniec mamy problemy z obraniem dobrej drogi. Michał sugeruje, żeby schodzić śniegami wprost w Pańszczycki Żleb, a potem korytem potoku. Rezygnujemy z tego zamiaru - śnieg ponad potokiem może być już miękki i może się zapadać. Schodzimy wprost skalnym ramieniem, potem polami złomów i w końcu przez kosodrzewinę, miejscami jeszcze pokrytą białym dywanem. Ostatnie pole śnieżne jest bardzo duże, ale pod nim bieleje już ścieżka. Michał idzie bokiem, trzymając się cały czas gałązek kosówki, ja na moje nieszczęście trafiam na sam środek śniegu (będzie bardziej stablilny... eh), który jest nachylony już maksymalnie. Próba zejścia na bok kończy się zjazdem. Ratowanie się rękami (czy ktoś ma w okolicy czekan?) niewiele daje, zatrzymuję się na jakimś wystającym krzaku, cały mokry. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: jestem tylko 10 metrów od szlaku. Po jakimś czasie dochodzimy nad Czarny Potok, znajdujemy rzeczy i biegiem do schroniska. Piwo smakuje wyśmienicie. Tutaj spędzamy kolejne 2 godziny. Kotlet schabowy, porcja zupek z torebek (przy pobieraniu wrzątku nie można sobie odmówić rozmowy z paniami kucharkami). Wycieczki szkolne już chyba dawno stąd wywiało. Cisza, spokój. Podczas konsumpcji towarzystwo obok nas zaciekle dyskutuje: "nie wiem jak to się dzieje, że moja Anka, jak wjeżdżamy na motorze na Aleje Jerozolimskie, zawsze patrzy na mnie przez lewe lusterko i mówi, że jadę za szybko, a przecież prędkościomierz mam z prawej strony!". Sprawa była faktycznie poważna, ale my już musimy sobie pójść. Tym razem padło na Boczań, i nie było chodzenia po ciemku. Po zejściu humory bardzo dopisują. Zamawiamy więc kolejne dwie pizze i rozsiadamy się nad rzeką. W takich chwilach chce się śpiewać. Aż szkoda, że nie mam tutaj swojej gitary. Podczas posiedzenia schodzi słynne towarzystwo spod Murowańca (dyskutanci). Dobrze, że idą szybko, bo wydzierają się wniebogłosy. Nie lubię Warszawiaków!

Środa, 28 maja 2008
Po takim dniu jak wczoraj, dzisiaj wrzucamy taryfę ulgową. Wstajemy z łóżek ze strasznymi zakwasami około 10. Pierwszym celem jest sklep i bułki. Na śniadanie składa się jakaś konserwa (przedwczoraj nazwana roboczo "mięsiwem") i herbata. Nad górami wiszą chmury, jakby zaraz miało zacząć padać. Nie wiemy gdzie iść. Michał rzuca: chodźmy na Giewont! i natychmiast zostaje wyśmiany. Ostatecznie znów pada hasło "Murowaniec, a potem zobaczymy". Przy wejśćiu do TPN nie mamy oczywiście legitymacji, ostatecznie po długiej kłótni udaje się kupić ulgowe, ale przy okazji dowiedziałem się od kobiety kasującej bilety, że "legitymacja jest nie ważna bez biletu". W Murowańcu masa wycieczek, ale nie mamy siły na szybką ewakuację gdzieś dalej. Jemy, pijemy, rozmawiamy, śmiejemy się z siebie i z ludzi, słowem - sól chodzenia po górach. Przy schronisku mija mnie strażnik parku i policjant - trochę zdziwiony idę dalej i spotykam dwie kobiety pytające czy tutaj są jakieś środki komunikacji. Przyjąłem to z kamienną miną, natomiast ich reakcja na moją odpowiedź, że drogą dojazdową schodzi się 6 km do najbliższego przystanku, wywołała nieuniknionego banana na twarzy. Cóż, każdy jest inny. Ostatecznie po długiej debacie podejmujemy się wyjść nad Czarny Staw. W drodze powrotnej omijamy schronisko i w niezwykłym tempie, uciekając przed zgrają dzieciaków, zbiegamy do Kuźnic. Recepcja już zamknięta, a więc pakujemy się i zostawiamy kluczyk na parapecie. Morale podnosi znajomość języków obcych kierowcy busa: "one person tu, one person tam". Ostatni przystanek - Rówień Krupowa. Pierwszy raz w tym roku jem ulubione zielone jabłko. Autobus do Krakowa odjeżdża o 19.45.
Nie lubię powrotów. Oczekiwanie na autobus na dworcu w Zakopanem mija w nostalgicznych nastrojach. Na szczęście kierowca nie jedzie nudną Zakopianką, a ciekawą szosą przez Bukowinę - Klin i Białkę Tatrzańską. W Naprawie ostatnie spojrzenie na góry. Przykrywa je już mrok nocy, a jutro nowa fala wędrowców uderzy na szlaki, ale nas już tam nie będzie. Szkoda, ale bez przesady - pewnie już w jakiś czerwcowy weekend zawitamy znowu. Zresztą... lubię Kraków. Wysiadamy koło "Jubilatu" jeszcze przed 22. A tam gdzieś daleko Murowaniec stoi, Bystra szumi, śniegi topnieją... Czas wrócić do normalnego życia.

Kolega wkleił nieco fotek na album w google, tutaj macie adres: http://picasaweb.google.pl/michaelkolataj/Tatry
Ja mam ich jeszcze nieco więcej i przy odrobinie czasu wkleje.
Miłego czytania i oglądania.
Olka
PostWysłany: Czw 18:32, 29 Maj 2008    Temat postu:

trulli napisał:
przy zejściu z Żółtej Turni pojechałem 20 m


To za karę, ze po rezerwacie latasz nono Wink
trulli
PostWysłany: Czw 16:22, 29 Maj 2008    Temat postu:

Pogoda była, ale w pewnych momentach dosłownie modliliśmy się o trochę cienia. I śnieg topniejący jest niebezpieczny - przy zejściu z Żółtej Turni pojechałem 20 m
tatromaniaczka
PostWysłany: Czw 16:12, 29 Maj 2008    Temat postu:

Widze ze pogode miales Smile nie to co ja Smile
trulli
PostWysłany: Czw 11:29, 29 Maj 2008    Temat postu:

Wróciliśmy. Po południu postaram się napisać relację. Śniegu było znacznie mniej niż przewidywaliśmy, paliło niemiłosierne słońce i teraz wyglądam jak indianin.
1) Żleb Kulczyńskiego (z wycofem)
2) Żółta Turnia
3) Czarny Staw.
Wycieczka genialna, widoki też. Odpocznę i popracuję nad relacją.
tatromaniaczka
PostWysłany: Pon 13:33, 26 Maj 2008    Temat postu:

Milej wycieczki Trulli Smile
Olka
PostWysłany: Nie 23:18, 25 Maj 2008    Temat postu:

trulli napisał:
A więc jutro ruszamy. Ekipa ostatecznie męska, więc i plany nieco szersze.


Dobrze, ze nie jestem feministką, bo bym się obruszyła Laughing Wink

Cytat:
1) okolice górnego piętra Dol. Koziej, a potem się zobaczy
2) Kościelec
3) Krzyżne (?)
Do zobaczenia!


Trzymam kciuki
trulli
PostWysłany: Nie 23:07, 25 Maj 2008    Temat postu:

A więc jutro ruszamy. Ekipa ostatecznie męska, więc i plany nieco szersze.
1) okolice górnego piętra Dol. Koziej, a potem się zobaczy
2) Kościelec
3) Krzyżne (?)
Do zobaczenia!
Olka
PostWysłany: Nie 19:55, 25 Maj 2008    Temat postu:

Lilith napisał:
Najgorsze co moze spotkać to mgła,


Mgła jest be, nawet na Karczmisku potrafi przyprawić o palpitacje serca.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group